Posłuchaj:

iTunes Spotify YouTube Google Podcasts Anchor FM Breaker audio Pocket Casts RadioPublic

Z jakiegoś powodu wakacje bądź wyjazdy nigdy nie wpływały na mój dobór lektur. Zakładam, że wakacyjne książki powinny być lekkie, niewymagające dużego skupienia, tak aby można je było czytać w drodze bądź na plaży. Na domiar złego wyzwanie lipcowe zakładało, że należy wybrać coś o tematyce związanej z wakacjami. Do tej pory moimi obieżybookami były “Metro”, “Stukostrachy”, “Szczęki” oraz reportaż o ukraińskich pomocach domowych, a podczas jednej z majówek czytałam “Igrzyska śmierci”. Nie miałam pojęcia, jakie książki mogą pasować tematycznie i poszukiwania nie były proste, szczególnie że z góry założyłam, że nie interesują mnie romanse – z czasem musiałam to podejście zrewidować.

 

Na pierwszy ogień poszła publikacja poświęcona celebrytom i wypoczynkowi w rozmaitych formach, czyli “Wakacje gwiazd w PRL” Krystyny Gucewicz. Urodziłam się trochę za późno, żeby poczuć w pełni klimat PRL-u, znam go w dużej mierze z opowieści, historycznych zaszłości w życiu codziennym oraz dziwnego, bałwochwalczego podejścia do ludzi sławnych. Ta książka kultywuje to podejście. Opisuje artystów i towarzyszących im ludzi z niezrozumiałym dla mnie uwielbieniem. Sporo miejsca poświęca się rozmaitym psikusom i wygłupom, które, wykonane przez mniej popularnych ludzi, niewykluczone że byłyby potraktowane jako wandalizm. Raził mnie ten podwójny standard. Jednocześnie mam świadomość, że sytuacja polityczna była znacząco inna od tej, w której przyszło mi żyć, i że część żartów była umotywowana właśnie klimatem politycznym. Poza tym mamy w tej książce przekrój miejscowości wypoczynkowych oraz atrakcji z nimi związanych. Generalnie, po lekturze, mogę stwierdzić z całą pewnością że źle się za nią zabrałam. Wystartowałam jak do każdej innej książki, spodziewając się podmalowanego nostalgią reportażu, a otrzymałam coś w stylu zbioru pocztówek. Każdy rozdział impresjonistycznie malował obraz ówczesnego niepowtarzalnego klimatu i był odseparowany od kolejnych, brakowało tu jednej linii fabularnej bądź narracyjnej. Zamiast pełnych zdań mamy tu równoważniki, które z jednej strony mogą wspierać w tworzeniu wyobrażenia o opisywanym miejscu, dla mnie jednak raczej kojarzą się z dynamiką, a w przypadku opowieści o wakacyjnych trendach sprzed pół wieku trudno mówić o dynamice. Po około stu stronach byłam już poważnie zmęczona zarówno stylem, jak i tematyką. W formie drukowanej książka ma ponad 400 stron i zakładam, że jednym z poważniejszych atutów są fotografie. Ja czytałam to w formie elektronicznej i niestety, na Legimi większość fotek nie jest dostępna i czytelnikom pozostają same podpisy. Muszę jednak przyznać, że podziwiam, jak bardzo szczegółowe jest to sprawozdanie i wierzę, że znajdzie swoich odbiorców. 

 

Po “Wakacjach gwiazd” potrzebowałam czegoś lżejszego, czyli prawdziwie wakacyjnego. Czasami trafia się taka książka, w której strony niemalże przewracają się same i do której wraca się z prawdziwą przyjemnością. Do “Beach Read” autorstwa Emily Henry siadłam bez większych oczekiwań, spodziewałam się czegoś niemalże prostackiego, a dostałam zaskakująco ciekawą, samoświadomą książkę. “Beach Read” reklamuje się jako wakacyjny romans, a jest czymś znacznie więcej: opowiada o pisarce romansów January, która w wyniku zawirowań w życiu prywatnym znajduje się w martwym punkcie i nie może napisać kolejnej książki. Jej ojciec zmarł, wyszła na jaw jego tajemnica, a wieloletni związek January rozpada się. W wyniku tych wydarzeń pisarka romansów traci wiarę w szczęśliwe zakończenia. Zamieszkuje w domku letniskowym swojego ojca, który ma przygotować do sprzedaży, i tym samym zostaje sąsiadką swojej nemesis z czasu studiów – literackiego rywala, niezmiernie gardzącego romansami. Zawierają układ, który ma na celu pomóc im z pisaniem kolejnych książek i stanowi siłę napędową dla powieści. 

Czytelnik towarzyszy January przez cały tekst, jest to konsekwentna narracja pierwszoosobowa i to przyjemny zabieg, ponieważ główna bohaterka jest sympatyczną postacią. Obawiałam się idealnej Mary Sue bądź irytująco niezdarnej damy w opałach, ale January ma motywacje, historię, wątpliwości i emocje, dzięki czemu łatwo ją polubić. Sama autorka przemyca za pomocą January kilka spostrzeżeń na temat rynku książki i stereotypów wokół literatury kobiecej, co kazało mi się zastanowić nad moim własnym podejściem i nauczyło mnie trochę pokory. Przyznaję się ze wstydem, że gdy jest mowa o książkach dla kobiet, to nie spodziewam się niczego ambitnego; nie mam problemu z czytaniem książek opowiadających o kobietach bądź napisanych przez nie, jednak jeśli grupa odbiorców jest zdefiniowana do płci, to raczej taki tekst ominę. January podejmuje ten temat i rozprawia się z nim, przekonuje mnie, żeby nie rezygnować z lektury z tak bzdurnych powodów.

Mamy tu mnóstwo dialogów, które są lekkie, naturalne, zabawne lub wzruszające – w zależności od sceny. Mimo, że jest ich dużo, to książka nie jest przegadana i rozmowy są przeplatane z błyskotliwą narracją w idealnych proporcjach. Dobre dialogi nie należą do łatwych rzeczy, dlatego tym bardziej doceniam kunszt Henry. 

Jeśli chodzi o fabułę, to z góry wiadomo, dokąd ten tekst zmierza – ale świadomość zakończenia w żaden sposób nie psuje frajdy z podróży. January jest nie tylko główną bohaterką romansu, ale także wziętą pisarką, córką i przyjaciółką. Miłość zajmuje w jej życiu ważne miejsce, ale nie definiuje jej i życzę sobie więcej takich bohaterek.

 

Ostatnią wakacyjną książką w tym zestawieniu jest horror – “Wakacje wśród duchów”, czyli zbiór opowiadań autorstwa pisarzy epoki wiktoriańskiej. W zbiorze znalazły się teksty Oscara Wilde’a, Granta Allena, George’a MacDonalda, Fitza Jamesa O’Briena, Arthura Quillera-Coucha, Williama Butlera Yeatsa, Abrahama Merritta, Margaret Oliphant i Charlesa Dickensa, śmietanka epoki, nazwiska znane raczej z twórczości niezwiązanej z horrorem. Tytuł tego zbioru pozostaje dla mnie tajemnicą, albowiem opowiadania w wyraźny sposób nie nawiązują do wakacji jako takich; bohaterka jednego z tekstów była na letnim wyjeździe, ale nie narzucało to motywu dla całej antologii.

Było to interesujące doświadczenie. W tym roku przeczytałam kilka horrorów, które w graficzny i dość dokładny sposób opisywały doświadczenia bohaterów, a te wiktoriańskie teksty rządziły się swoimi prawami i podchodziły do zagadnienia grozy od kompletnie innej strony. To była przyjemna i potrzebna odmiana. Opowiadania z “Wakacji z duchami” nie skupiały się na przyziemnej stronie horroru, zamiast tego malując atmosferę strachu i niepewności, wszystko opisane wyszukanym, choć gawędziarskim stylem.

Mamy tu makabreskę Oscara Wilde’a noszącą tytuł “Duch Canterville” o zmaganiach tradycyjnego ducha z bezczelnie pragmatyczną amerykańską rodziną, która w charakterystyczny dla przybyszów zza wielkiej wody sposób kpi ze zjawy i odpłaca się jej pięknym za nadobne. Jest tu ogrom humoru, pojawia się moment grozy, ale co mnie naprawdę zbiło z tropu to zakończenie. Nie było tu żadnej puenty ani cliffhangera. Zakładam, że oryginalni odbiorcy tego tekstu lepiej je zrozumieli, z całą pewnością umyka mi gama znaczeń rumieńców u młodych dam, i tajemnica tego zakończenia pozostaje dla mnie nierozwiązana.

Co ciekawe, to opowiadanie ma podtytuł “Romans hyloidealistyczny”. Jak się okazuje, hylo-idealizm pojawia się w tekstach Heleny Bławatskiej, znanej rosyjskiej pisarki oraz współzałożycielki Towarzystwa Teozoficznego, natomiast zakłada to, że rzeczywistość istnieje dlatego, że w nią wierzymy. Pogląd ten opiera się na znaczącym subiektywizmie jeśli chodzi o odbiór świata oraz to, co jest prawdziwe, a co nie. Kluczowy w tym opowiadaniu jest pragmatyzm rodziny zamieszkujących domostwo Canterville’ów; co prawda nie odrzucała istnienia ducha, jednocześnie traktowała jego zabiegi z humorem, znajdowała rady na wszystkie jego psoty oraz nie pozwalała się przestraszyć. Nigdy nie postawiła istnienia ducha w wątpliwość, za to nikt nie wierzył w to, że może ich faktycznie skrzywdzić.

Drugie w zbiorze opowiadanie również jest autorstwa Wilde’a i podobnie jak “Duch Canterville”, jest podszyte pewnym humorem. Nosi tytuł “Zbrodnia lorda Arthura Savile’a”, z podtytułem “Studium powinności”. Opowiada o pewnym odpowiedzialnym delikwencie, który bardzo poważnie traktuje swoje zobowiązania i jest przekonany, że jeśli będzie postępował jak należy, to wszystko się ułoży; gdy poznaje niepomyślną wróżbę na przyjęciu, decyduje się jej wyjść naprzeciw. To go popycha do nikczemnych działań; okazuje się, że nie tak łatwo przechytrzyć los. Podobnie jak “Duch Canterville”, “Zbrodnia…” kończy się w przedziwny sposób, jakby ucięta w połowie paragrafu, co trochę psuje odbiór skądinąd przyjemnego opowiadania.

Poza tymi dwoma tekstami mamy tam opowieść o tajemniczym kurhanie na angielskim wrzosowisku, niewytłumaczalne spotkanie z Invisible Manem, przyjemną, ciepłą opowieść piastunki o duchach, upiorną historię o klątwie ogni i cieni, baśniowe leśne kobiety, nużące spoglądanie w biblioteczne okno, przedziwną historię o tęsknocie za zmarłymi i sensie życia, a cały zbiór wieńczy Dickens i jego opowiadanie “Dróżnik”.

Antologie mają to do siebie że są nierówne i niektóre teksty czytało się lepiej, inne gorzej, na szczęście “Dróżnik” był przyjemnym akcentem na sam koniec. To historia mężczyzny, który całe dnie spędza samotnie na swoim posterunku i jest znany ze skrupulatnego wykonywania swoich obowiązków. To zdecydowanie ostatnia osoba, którą można by posądzić o głupie żarty lub wybujałą fantazję – a jednak staje w obliczu problemu, który się wymyka jego pojmowaniu; widzi i słyszy rzeczy, które przeczą zdrowemu rozsądkowi. Przypadkiem napotkany jegomość jest zainteresowany jego historią, a później staje się świadkiem biegu wydarzeń. Łatwo jest uznać, że ktoś ma zwidy – lecz rozwój sytuacji udowadnia obserwatorowi, że problem jest poważniejszy, niż można by przypuszczać.

“Wakacje wśród duchów” to książka-siostra “Wigilii pełnej duchów”, obie wydawnictwa Zysk i Spółka. Najwidoczniej upodobano tam sobie niekonwencjonalne antologie grozy, co stanowi przyjemne uzupełnienie innych zbiorów, które pojawiają się na rynku. Mimo to cieszę się, że teraz mogę zająć się innymi książkami, bowiem te “Wakacje” dokończyłam raczej z poczucia obowiązku niż zainteresowania. Mój lipiec był bardzo nierówny pod kątem frajdy, jaką czerpałam z lektur – naprawdę interesująco zrobiło się dopiero w sierpniu. Do usłyszenia w kolejnym odcinku!

Zdjęcie autorstwa Karolina Grabowska z Pexels

Muzyka w intro i outro:
Daily Beetle by Kevin MacLeod
Link: https://filmmusic.io/song/3579-daily-beetle
License: https://filmmusic.io/standard-license

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *