Posłuchaj:
Przyszedł maj, a z nim matury. Jak co roku stało się to przyczynkiem do dyskusji o tematach wypracowania z języka polskiego, a stamtąd jest tylko krok do narzekania na dobór lektur w szkole. Sama maturę mam już za sobą, zdawałam ją dość dawno, i nie pamiętam już opinii, jakie wygłaszałam przy tej okazji. Ba, nie pamiętam już nawet punktów, jakie na niej zdobyłam. Za to do tej pory pamiętam niektóre lektury. “Nad Niemnem”, wymieniane jako sztandarowy przykład znęcania się nad uczniami, pochłonęłam w mgnieniu oka. Pamiętam, że czytałam je siedząc przy oknie, a w ogrodzie pachniały maciejki. Przeczytałam też “Ojca Goriot”, ale nie jestem w stanie sobie przypomnieć, co mnie do tego popchnęło: obowiązek czy zwykła ciekawość. W mojej pamięci część lektur wymieszała się z książkami czytanymi zwyczajnie dla przyjemności.
Konensus na temat lektur jest następujący: książki, które znajdują się w podstawie programowej, nie pasują do współczesnej edukacji, są nudne i nieprzystępne. Żeby sobie trochę odświeżyć temat, zaczęłam przeglądać listy lektur. Co tam znalazłam? Nieśmiertelną “Antygonę”, fragmenty “Gargantuy i Pantagruela”, “W pustyni i w puszczy”, “Gloria victis”, “Zbrodnię i karę”, “Ferdydurke” i wiele innych. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że niektóre z pojęć, pochodzących właśnie z tych tekstów, zagościły na stałe w języku jakim się posługuję. Nieśmiertelne gombrowiczowskie upupianie i rewelacyjny utwór Kaczmarskiego, wywożenie ze wsi, tak podobne do wywożenia na taczce, czy też szklane domy z Żeromskiego. Czy są to niezastąpione sformułowania, czy bez nich język mój i innych by był trwale upośledzony? Nie. Gdyby zabrakło tych pojęć, posługiwałabym się innymi, wynikającymi z doświadczeń, przeżyć, powszechnie dostępnych treści. To stanowi niewątpliwą zaletę w miarę jednolitej podstawy programowej – kształtuje język i kulturę całych pokoleń, dostarcza platformy do wymiany doświadczeń, jednak gdyby nie było w niej Sienkiewicza, to na pewno coś by go zastąpiło.
Abstrahując od pewnego kodu kulturowego, wynikającego z literatury, zaskoczyło mnie, że poza kluczowymi lekturami, tak mało pamiętam z tekstów które ktoś kiedyś wybrał jako podstawę programową. Co mi dały wiersze Norwida bądź rozważania Baudelaire’a o gnijącym mięsie? Niewykluczone, że miało to za zadanie poszerzyć moje horyzonty no i mission accomplished, horyzonty poszerzone. Dzięki nauczycielom ja i moi towarzysze ze szkolnej ławki poznaliśmy trendy, nurty, autorów, którzy wznieśli swoje pomniki i dzięki twórczości oparli się próbie czasu. Znamy “Edypa”, “Makbeta”, “Kordiana” i obawiam się, że dla sporej części moich znajomych to był koniec przygody z literaturą. Statystyki z granica.pl na temat roku 2020 podają, że ponad 40% ankietowanych Polaków przeczytało co najmniej jedną książkę w ciągu ostatnich 12 miesięcy, a 10% – 7 i więcej. Rzecz jasna, te wyniki są uogólnione, a do tego najlepsze w perspektywie ostatniej dekady, to jednak moim skromnym zdaniem pokazuje, że co prawda polska szkoła uczy o literaturze, ale nie uczy się nią cieszyć.
Ogromnie podobali mi się “Chłopi” Reymonta. Program zakładał zapoznanie się z dwiema pierwszymi częściami, lecz ja przeczytałam całość – i uważam to za jedną z lepszych książek, z jaką do tej pory się spotkałam. “Nana” i “Germinal” Zoli były wręcz rewelacyjne, “Lalka” Prusa to miód na moje serce, a “Mistrz i Małgorzata” to klasyk, który królował wśród zmanierowanych nastolatków w stylu Teda Mosby’ego w collegu. Mimo to, po zdaniu matury, przestałam czytać. Moje pojmowanie literatury było ograniczone do Dostojewskiego, Żeromskiego, Asnyka – tych panów znałam ze szkoły, na własną rękę znalazłam Sapkowskiego i Tolkiena. Nie było w tym za bardzo eksploracji, to znane, popularne i polecane nazwiska. Dopiero po latach zaczęłam sięgać, bez większych obaw, po rozmaite książki z różnych kategorii. Do tej pory obce były mi reportaże, kryminały traktowałam jako nudne teksty na jedno kopyto, natomiast poradniki to czytała Bridget Jones, a nie ja. Kierowała mną źle pojęta elitarność, jaką wyniosłam ze szkoły, gdzie poznałam wyłącznie klasyków. Byłam snobem, i co gorsza, zupełnie nie miałam do tego podstaw. Już po szkole musiałam nauczyć się cieszyć książkami na nowo, tym razem na własną rękę, wybierałam swoje lektury samodzielnie i nie każda była strzałem w dziesiątkę. Szroty mnie nie zniechęciły, bo wiedziałam, że jest mnóstwo tekstów, które tylko czekają, aż je odkryję, w końcu doświadczyłam już frajdy jaką daje czytanie dobrych książek.
A co mają powiedzieć ludzie, którzy odbili się od lektur? Myślę, że można bezpiecznie stwierdzić, że większość tych klasyków jest dla niewyrobionych czytelników nie do zniesienia i okrucieństwem jest zmuszanie ich do pracy z nimi. A gdy już ludzie – udręczeni w swoich szkolnych latach “Trenami” i “Potopami” – zostawiają to wszystko za sobą, to nie ma siły, która by ich zmusiła do powrotu do książek. Ja im się wcale nie dziwię. Obejrzałam jeden film z Segalem, na więcej nie mam ochoty, a gdyby ktoś mnie zmuszał do spędzania mojego wolnego czasu z czymś, co powoduje, że umieram w środku, to by tylko wzbudziło we mnie większy opór. I to jest kolejny aspekt tego problemu. Sam fakt, że coś jest obowiązkowe i będzie egzekwowane bez względu na chęci czy zainteresowania uczniów generuje konflikt. I nie ma tu przestrzeni na negocjacje: żeby omawiać lekturę, trzeba ją przeczytać. Najwidoczniej wnioski, które mają wyciągnąć uczniowie, wynikają wyłącznie z książek w podstawie programowej i to niemożliwe, żeby kilka różnych mogło służyć temu samemu celowi. W całym tym procesie ważniejsze jest posłuszeństwo niż umiejętności, jakie rzekomo powinniśmy w nim nabyć. W rezultacie kończymy szkołę pełni fałszywych przekonań: kryminały są nudne, lub książki ogólnie są nudne, albo wielka literatura już się skończyła. A to wszystko są bzdury. Są gatunki, które z założenia mogą przypaść do gustu bardziej lub mniej, podobnie jak autorzy, cykle, wydawnictwa, epoki w których te książki powstały bądź motywy, które poruszają. To jest cały świat do odkrycia. Szkoda, że szkoła ogranicza go wyłącznie do klasyków.
Zdjęcie autorstwa cottonbro z Pexels
Muzyka w intro i outro:
Daily Beetle by Kevin MacLeod
Link: https://filmmusic.io/song/3579-daily-beetle
License: https://filmmusic.io/standard-license
Komentarze